Na wstepie krotkie usprawiedliwienie.
Za skarby swiata nie wiem jak ustawic na tym komputerze mozliwosc pisania polskich znakow. (Acer Aspire One z systemem operacyjnym Linpus Linux i Open Office, w ktorym staram sie pisac) Jak ktos ma jakiekolwiek sugestie, ktore moga pomoc, to bede wdzieczna! Ktokolwiek, kto czyta to, co pisze, pewnie tez 🙂 Wszedzie pozmienialam na polski jezyk, sprawdzilam czy nie ma skrotow ustawionych, ktore moglyby sie pokrywac z polskimi znakami, ale nie ma zadnych z uzyciem Altu. Mimo to pojawiaja sie inne znaczki niz oczekiwane. Nie da sie edytowac skrotow z tabeli specjalnych znakow do wstawiania, albo nie odkrylam jeszcze jak to zrobic. Wszystkie rady internetowe z forum sprowadzaja sie do tego co juz zrobilam i i tak dalej nie dziala… Wstawianie kazdego polskiego znaku osobno wystawiloby moja cierpliwosc i determinacje na ciezka probe.
A, i przepraszam za bledy ortograficzne ale bez polskich znakow zdarza mi sie pisac glupoty 🙂
Mimo to postanowilam uaktualnic nieco historie. Troche tu mielismy zamieszania i jeszcze ciagle nie wyszlismy na prosta, ale bede pisac o milych rzeczach, ktore w miedzyczasie sie zdarzyly.
Przez ostatni miesiac mieszkalismy w malym, drewnianym domku w poblizu mariny. Troche staralam sie malowac, z drobnymi sukcesami, bo kolejne prace zostaly przyjete do galerii. Czasem spotykalismy sie ze znajomymi w marinie ale byl to czas troche zastoju, oczekiwan i lekow.
Od kilku dni mieszkamy znowu na lodce. Chyba najpiekniejszej lodce w marinie (przynajmniej z zewnatrz). Postaram sie zamiescic niedlugo jakies zdjecia, ale z tego komputera to niemozliwe, wiec dopiero jak sie wybierzemy kiedys do miasta.
Lodka zbudowana zostala w 1962 roku (Abeking and Rasmusen), konstrukcja stalowa, wszystko inne drewniane. Dlugosc 57 stop, sliczna, klasyczna linia kadluba i kontrastujace z biela burt polakierowane drewno masztow, nadbudowki i innych elementow.
W srodku panuje troche inna epoka. Podobnie jak w mieszkaniach z oddzielnym wejsciem do kuchni i komorka dla sluzby, tak i tutaj wyrazny jest podzial na klase wyzsza (wlascicieli) i sluzbe (zaloge). Kabina dziobowa dla zalogi (z toaleta pod rozkladanym stolem, lancuchem kotwicznym zaraz za kojami i osobna zejsciowka), dalej ciasny kambuz o nieco przemyslowym charakterze, dalej salon dolny (z dodatkowymi kojami do spania, moze dla dzieci wlascicieli… oraz osobna toaleta z prysznicem), salonik gorny (ze stolem na sniadanie albo popoludniowa herbatke dla wlascicieli oraz stolem nawigacyjnym i cala elektronika) i na koncu kabina dwuosobowa z lazienka, ale dwoma oddzielnymi kojami, dla wlascicieli. Takie okno do przeszlosci pokazujace, jak ludzie wtedy zyli. Dzisiaj srednio praktyczne. W dodatku lodka zbudowana zostala w Niemczech, pewnie z mysla o nieco chlodniejszym klimacie, tak wiec brak jakiegokolwiek miejsca do siedzenia przy stole na pokladzie. No ale to nasza (i wszystkich, ktorzy utkneli tu na sezon letni) spaczona perspektywa ostatnich miesiecy, zwykle pewnie lodka sluzy do plywania a nie wypoczywania na pokladzie 🙂 W kazdym razie w srodku jest mnostwo pomieszczen, poziomow i siedzen, ale wszystkie maja jakis taki nieprzyjemny charakter. Moze w trakcie snieznej zawiei na morzu polnocnym staja sie bardziej kuszace…
Mieszkamy na lodce w zamian za opieke nad nia podczas nieobecnosci wlascicieli. Polecieli dzisiaj wlasnie do domu w Australii na pare miesiecy, nie wiemy czy zostaniemy do ich powrotu, ale na razie przynajmniej mamy gdzie spac. Poznalismy sie tutaj w marinie i jakos tak sie wszystko milo ulozylo. Byli dla nas bardzo pomocni i okazali duze wsparcie, gdy tego potrzebowalismy.
Oboje lubia w zyciu rzeczy piekne i luksusowe, i ta lodka jest tego najlepszych przykladem. Niestety wymaga troche pracy zanim odzyska 100% swojego uroku, gdyz kupili ja chyba 3 miesiace temu w stanie odrobine zaniedbanym. Ale z pasja zabrali sie za jej odrestaurowanie i sa na dobrej drodze 🙂 Tylko jak kazda lodka, tak leciwa w szczegolnosci, pochlania mnostwo czasu i pieniedzy. Wiec teraz zrobili sobie przerwe i beda organizowac jedno i drugie na jesien, kiedy z nowym zapalem planuja tu wrocic, dokonczyc prace i kiedys w koncu pozeglowac do Australii… Docelowo lodka ma sluzyc do towarzyskiego zeglowania po zatoce Sydney.
Nasz tymczasowy ‘domek’:
Wczoraj bylismy razem na koncercie jazzowym w St George’s. Mile miejsce w Muzeum Narodowym, dobra muzyka, wystepy zarowno doswiadczonych muzykow jak i dziewczyn i chlopakow, ktorzy dopiero zaczynaja zabawe ze spiewem i gra na instrumentach. Ale o dziwo tym drugim, tez szlo calkiem niezle. Przy tym mieli szanse sie pokazac, wystapic przed publicznoscia, sprawdzic sie na scenie. Fajne wydarzenie, darmowy wstep, wiec przyciaga duzo ciekawskich, a i mozna bylo spotkac znajome twarze z innych marin na wyspie. Mily wieczor.
Kilka razy uczestniczylismy tutaj takze w mini-imprezach organizowanych spontanicznie przez uzytkownikow mariny gdzies na lawkach na terenie obiektu. Umawiaja sie na przyklad na czwartek na godzine 17 i kazdy przygotowuje cos do jedzenia dla wszystkich (salatki, dania jednogarnkowe, przekaski…), przynosi napoje dla siebie i tak sie zaczyna wieczor pod chmurka. I nikomu nie przeszkadza picie alkoholu w przestrzeni publicznej, choc moze dlatego, ze to teren mariny i nie do konca publiczny… Czasem Stieve przyniesie gitare i wtedy jest mily akompaniament muzyki w tle. Ale zywkle konczy sie na plotach, planach na przyszlosc, wspominaniu przeszlosci, czasem troche politykowaniu, jedzeniu, piciu i dobrej zabawie. Czasem jakas ulewa przegoni wszystkich w ulamku sekundy pod dach pobliskiej restauracji, ale nikt z obslugi zdaje sie nie zwracac uwagi, ze nagle zrobilo sie tloczno od ludzi, ktorzy z wlasnym alkoholem i obiadem w garnkach lub miskach cisna sie na krawedzi suchej przestrzeni, nawolujac sie nawzajem, smiejac i prowadzac ozywione nagle rozmowy. Jakby nowa energia wstepowala we wszystkich wraz z deszczem i chlodem.
Coraz czesciej teraz zdarzaja sie burze, takie prawdziwe z piorunami i blyskawica. I leje jakby coraz dluzej, juz nie kilka, a czasem kilkadziesiat minut. Ale tak gwaltownie jak zaczyna, tak samo nagle przestaje padac i mozna wtedy odetchnac rzeskim, krystalicznie czystym powietrzem pod bezchmurnym niebem. Raczej zaskakujace sa teraz dni sloneczne, ale i takie sie czasem zdarzaja. Widzielismy w koncu iguane, po szesciu miesiacach wloczenia sie po wyspach, lasach i gorach, spotkalismy jedna, calkiem mloda, w samej marinie… Przemek z Ewa (Czeszka) uratowali ja wynoszac do parku, ale moze juz o tym wspominalam.
Do fabryki czekolady do tej pory nie mialam mozliwosci sie wybrac ponownie, ale moze jeszcze sie uda. Chcialabym zobaczyc jak wyglada proces produkcji w trakcie dzialania, czyli mam szanse trzy razy w tygodniu. I moze zdobyc kolejna porcje masla kakaowego… I dac napiwek za poprzednia 🙂 Jak bedzie mozliwosc to koniecznie to zrobie.
Zabawne jest, ze choc nasza dieta wyglada tutaj nieco inaczej, bo np wedliny sa pieronsko drogie (o dobrych, naturalnych wedlinach a la tradycyjna poledwica z Szubryta mozna w ogole zapomniec, szynki sa wielkosci calej swini i pewnie na zasadzie 1 kg szynki z 0,5 kg miesa…), sera bialego jeszcze nie wynalezli a wybor warzyw*, o dziwo, jest dosc ubogi, to jedynymi rzeczami, o ktorych nie moge przestac myslec sa Muszynianka i kefir ze szklanej butelki! Mniam. Mysle, ze moglabym tak ze dwa dni teraz przetrwac na tych dwoch, taka mam na nie ochote. Ale kefiru tutaj rowniez nie wynaleziono, mleko dostepne jest tylko UHT (czasem uda sie znalezc swieze, ale za 20zl za litr), wiec nawet o zakwaszeniu mleka nie ma mowy, a wody dostepne w sklepach sa albo jalowe albo na poziomie Naleczowianki. Rownie dobrze mozna pic z kranu.
Tym prostym marzeniem smakowym koncze na teraz i do nastepnego!
Zyczymy Wam wszystkim wszystkiego dobrego i serdecznie pozdrawiamy!
KiP
* Znajoma wysnula hipoteze, ze moze dla mieszkancow wysp uprawa warzyw to wspomnienie czasu niewolnictwa i pracy na plantacjach i dlatego nie maja serca i zapalu do tego. W kazdym razie mimo obfitosci slonca, wody i dobrej ziemi, wybor warzyw i owocow jest znacznie mniejszy niz mozna by sie spodziewac, najbardziej popularne sa malutkie papryczki (w wersji slodkiej albo diabelnie ostrej, ale o takim samym wygladzie… nauczylismy sie juz czytac uwaznie opisy) i baklazany. I najwieksze na swiecie awokado. Buraki tak tanie u nas, tutaj sprzedaja na sztuki za cene mango w Polsce. To ze mango zbieramy spod drzew to juz chyba pisalam… No wiec jest egzotycznie 🙂
0 Comments