Wygląda na to, że wszystko się powoli odkręca na lepsze, więc i relacji z podróży nastąpi ciąg dalszy. Na razie skromne przedstawienie obecnej sytuacji:
Dość przypadkowo znalazłam się w Danii. Szczęśliwie się złożyło i dostałam tymczasową pracę w stajni sportowej, także na jakiś czas zostałam luzakiem. Wyposażona we wszelkie przestrogi co do klimatu tutaj panującego (w tym przerażających lodowatych wiatrów!) i czekającej mnie ciężkiej pracy fizycznej, po szybkiej decyzji wsiadłam w autobus, no i jestem.
Farma, na której jesteśmy z przyjaciółmi jest położona w bardzo ładnym miejscu koło jeziora na zachód od Helsingor (gdzie kiedyś zatrzymaliśmy się w porcie w trakcie rejsu, o 4 w nocy szukając otwartego baru… moje ścieżki zataczają kręgi). Stajnia jest imponująca, konie światowej klasy, miła atmosfera i dużo pracy. Przyznaję, że poznanie tego sportu od podszewki jest dość ciekawym doświadczeniem, szczególnie, że skoki przez przeszkody do tej pory głównie kojarzyły mi się ze zwalonym drzewem w lesie.
Poza pracą już kilka razy udało mi się pobiegać w wolne dni, z czego jestem dumna. A okolica do biegania (i spacerów na końskim grzbiecie) jest piękna – mieszane lasy, mnóstwo malowniczych stawów, jezioro zaraz obok, ptaki, mnóstwo ptaków, sarny i inne wiewiórki. W lesie jest naprawdę przyjemnie! (może wkrótce jakieś zdjęcia…)
Kilka razy też byłam popatrzeć na morze i horyzont, dla złapania tchu…
Dużą odmianą od codzienności w stajni jest wyjazd na zawody. Mój pierwszy do Herning trwał niecały tydzień, ale za to było na co popatrzeć, piękne konie, gala widowiskowa wieczorem. No i tylko kilka godzin drogi ze stajni macierzystej.
Zawody w Walencji trwały trzy tygodnie. Było przy tym znacznie więcej roboty, ale poznaliśmy miłych ludzi, pogoda była cudna przez większość czasu (choć trochę nam też przywiało i przylało) no i sama Hiszpania! Niestety nawet pół dnia nie mieliśmy na zwiedzenie czegokolwiek, więc ja się zadowoliłam trzema kąpielami w lodowatym morzu o zachodzie słońca. Byliśmy też na spacerze na plaży konno – to mój pierwszy raz.
Trochę nam się pod koniec dłużyło, gdy odczuwa się już zmęczenie, ludzie robią się wtedy drażliwi, poirytowani i zbyt łatwo tracą cierpliwość. Oczywiście nie było tak fatalnie, ale czuło się napięcie.
Podróż też trochę daje się we znaki, trzy dni w każdą stronę, z całym tym majdanem do ogarnięcia przy postojach, pojeniem i karmieniem w drodze… Ale za to też nasiedzieć się można za wszystkie czasy! Piosenka przewodnia: Hit the road Jack!
Ciekawie było jechać przez wiosnę po Europie. Najpierw ku słońcu i zieleni, potem ciągnąc tą zieleń i słońce za sobą. Jak podróż w czasie. Niesamowite jaka jest różnica. W Hiszpanii już prawie lato, tylko noce jeszcze chłodne. Południe Francji w zieleni i kwiatach, im dalej na północ tym ta zieleń skromniejsza i kwiatów mniej, aż tu u nas w Danii jakby jeszcze wszystko obawiało się wybuchnąć, ledwie pąki listków na drzewach, właściwie jeszcze nie zielone. A przed wyjazdem żegnały nas zawilce i przebiśniegi. Wiosna powolutku nadciąga. Ale ciągle jest chłodno i absurdalne wydaje mi się teraz, że obcięłam nogawki spodni w Hiszpanii, żeby zrobić z nich szorty…
Teraz już sezon zawodów na dobre się rozpoczął, zawody za zawodami i tak ponoć do jesieni.
W końcu wykorzystałam dzisiejszy dzień wolny na coś innego niż spanie. Rano byłam biegać, ale ledwie ubiegłam 40 minut, nieco tylko gubiąc drogę w lesie. Czuję się opadnięta z sił znowu, ale powoli powoli forma się odbuduje, mam nadzieję. Zwłaszcza ‘się’… Potem przedsięwzięłam całą wyprawę, żeby w końcu kupić farby akrylowe. Zakończona sukcesem zwiastuje początek nowej ery w moim malarstwie 😉
Na ten czas kończę i do następnego! Pozdrawiam serdecznie!
K.
0 Comments