Skąd w ogóle wziął się pomysł na nurkowanie napiszę kiedyś, jak może będę już bliżej realizacji mojego super planu. Ale że to daleka droga i mnóstwo się może wydarzyć do tego czasu, sama nauka też powinna sprawiać możliwie dużo radości! W ramach zdobywania pierwszych doświadczeń (i zaliczenia w końcu dla odmiany ‘prawdziwych’ wakacji ze słońcem, drinkami i leżeniem do góry brzuchem na pokładzie łajby), udałam się na barwne safari nurkowe do Egiptu. Bogactwo świata podwodnego w Morzu Czerwonym mnie zachwyciły. Choć pewnie nic nie pobije smaku absolutnie pierwszych prób nurkowych w Panamie, to ogromne pozytywne zaskoczenie wzbudziło we mnie nurkowanie wrakowe! Z klaustrofobicznym lękiem myślałam o mozolnym przeciskaniu się pomiędzy stertami żelastwa, podwodnych śmieci – świadectwa tragedii i brutalnej ludzkiej ingerencji w przyrodę. Jakież było jednak moje zdziwienie, gdy okazało się, że wraki te często zostały przez przyrodę przemienione w mini ekosystemy, ‘sztuczne rafy’, pełne życia, gdzie padające poprzez niespodziewane otwory w przestrzeni kajut lub ładowni promienie słońca tworzyły zjawiskowe spektakle świetlne. Cały ten świat stawał się scenerią magicznej, zaskakującej sztuki, gdzie poczucie oglądania jej i odgrywania głównej roli mieszały się ze sobą. I te kolory!

Odkryłam m.in. Carnatica, Marcusa, Numidię, Aidę i absolutny hit – SS Thistlegorm. Ten ostatni – statek transportowy, zbudowany był w styczniu 1940, współfinansowany przez rząd brytyjski i sklasyfikowany jako zbrojny frachtowiec. Uzbrojony był w działko przeciw-lotnicze kalibru 120mm i ciężki karabin maszynowy umiejscowiony na burcie okrętu. W trakcie II Wojny Światowej został wcielony w skład brytyjskiej marynarki wojennej. W trakcie ostatniej swej podróży wokół Afryki (żeby uniknąć niebezpieczeństwa czyhającego na Morzu Śródziemnym) przewoził spory ładunek zaopatrzenia dla brytyjskiej Piątej Armii, stacjonującej w Północnej Afryce. Składały się na niego: broń, motocykle, ciężarówki, części do aut i samolotów, dwa lekkie czołgi, dwie lokomotywy, oraz m.in. buty typu Wellington. (Polecam poczytać więcej o dość tajemniczej historii jego ostatniego rejsu!). Statek zakotwiczył przed Kanałem Sueskim wieczorem 5 października 1941 roku. Następnego dnia, w wyniku całkowitego przypadku, “został zaatakowany przez dwa niemieckie bombowce, wracające na Kretę po nieudanej próbie zatopienia innej brytyjskiej jednostki – RMS Queen Marry. Cztery bomby trafiły w skład amunicji, wywołując tak silną eksplozję, że statek stanął w pionie i momentalnie poszedł na dno. Z 41 członków załogi, śmierć poniosło 9 marynarzy. Po wojnie Jaques Cousteau, wraz z załogą swojej słynnej jednostki Calypso, odnalazł Thistlegorma w 1955r. Film jaki nagrano podczas nurkowań na pechowym transportowcu, otrzymał Złotą Palmę na festiwalu filmowym w Cannes. Pionier i odkrywca morskich głębin, zachował lokalizację wraku w tajemnicy i ponowne jego odkrycie, nastąpiło dopiero w latach ’70 XX wieku. Dla nurków rekreacyjnych, SS Thistlegorm został udostępniony dopiero 20 lat później, w 1992r. Brytyjski okręt znalazł swoją ostatnią przystań na terenie rafy koralowej Shaab Ali, na głębokości 30m. Zlokalizowany pomiędzy Sharm El Sheikh i At-Tur, stanowi rewelacyjną atrakcję turystyczną i częsty cel wycieczek nurkowych.” // źródło cytatu

Model 3D SS Thistlegorm

Były oczywiście także rafy, nocne nurkowanie (a nocne nurkowanie we wraku to już zupełnie poza skalą satysfakcji i wrażeń!), były wreszcie rekiny – choć nie jest to przyjemność, za którą będę szczególnie tęsknić. Nie pomagał tu fakt, że mało wiem o tych stworach, choć sprawiały wrażenie łagodnych, odrobinę zaciekawionych kociaków. Ale moje skromne doświadczenie nurkowe i świadomość, że to one są tu u siebie nie skłaniało mnie do przesadnego zaznajamiania się z tymi pięknymi skądinąd zwierzakami. A że zdarzało się wcześniej, że ludzie żądni sensacji i szokujących zdjęć ze szczękami w roli głównej dokarmiali je czasem – co wzbudza oczywiście zainteresowanie jeśli nie agresję tych zwierząt, które przyzwyczajają się w ten sposób do łatwej zdobyczy. Mimo to jednak nurkowanie z rekinami mam zaliczone. Ale nie jest powód, dla którego chciałabym regularnie schodzić pod wodę…

Poniższe zdjęcia dzięki uprzejmości Krzysztofa Trawińskiego.

Jak tylko się pojawi możliwość, bardzo chętnie wybiorę się tam kolejny raz. Świetny relaks dla głowy (fizycznie to było w sumie całkiem wyczerpujące) no i niepowtarzalne widoki i towarzystwo sprawiły, że zdecydowanie chciałabym takie wakacje powtórzyć! Najchętniej w podobnym gronie, w ramach safari organizowanego przez krakowski klub Nautica.