Regaty klasycznych jachtów na Antidze widzieliśmy w końcu tylko z lądu, więc po efektowne fotki tych cudeniek pod żaglami odsyłam na odpowiednią stronę (np. http://antiguaclassics.com/v1/). Ale nawet w porcie, podczas niedzielnej parady mogliśmy nacieszyć oczy i podziwiać piękne kształty tych niesamowitych jachtów. Niektóre załogi wyglądały bardzo profesjonalnie, inne poprzebierane w śmieszne stroje traktowały imprezę mocno z przymrużeniem oka – ale wszyscy dzielili wspólną zabawę i radośnie machali do widzów na brzegu.
Przez ostatni tydzień pochłonęły nas drobne poprawki, grubsze naprawy (np. automatycznej toalety –niestety z braku dostępnych części na razie nie zakończona sukcesem) i tak trywialne sprawunki jak pranie… Potem zrobiliśmy sobie dzień wolnego, z malowaniem, czytaniem i kąpielą w morzu. Teraz szykujemy się na wyprawę na Barbudę, żeby pooglądać rafy i może fregaty. Potem będziemy wracać na południe, na którejś wyspie w drodze do Saint Lucii (jeszcze ciągle nie wiemy na której 🙂 ) mamy znowu spotkać się z Garym i wtedy razem podążymy na Grenadyny i dalej na zachód… Taki jest plan. (Plany tutaj dość często się zmieniają).
Zaraz obok mariny Jolly Harbour znajduje się bodaj najpiękniejsza plaża z wszystkich, które dotychczas widzieliśmy: bajecznie biały, delikatny piasek z mnóstwem muszelek i niesamowite turkusowe morze o łagodnie schodzącym dnie. Kolory prawie jak w Blue Lagoon na Islandii, kto był to wie, kto nie był – gorąco polecam (ze względu na walory krajobrazowe, nie ogromny kurort SPA który się tam niestety znajduje). Na plaży mieliśmy przyjemność podziwiać całą paletę barw, którymi zachodzące słońce malowało świat. Coraz cieplejsze pomarańcze na chmurach przechodziły w róże, a szarości zmieniały się w fiolety… W pewnym momencie na tle granatowego już nieba, naprzeciw purpurowego zachodu, ukazał się ogromny, srebrny księżyc w pełni. Żałuję, że nie miałam ze sobą zestawu do malowania albo chociaż aparatu fotograficznego… Ale w pamięci nie zblaknie.
Kolejny rozdział już wkrótce i może także trochę zdjęć, tymczasem mam małą zagadkę. Oto przedmiot, który od naszego przyjazdu na Saint Lucię towarzyszy nam na łódce. Pozwolę Wam się na razie domyślać jego przeznaczenia, dodam tylko, że jest niezwykle użyteczny 🙂
admin
Ja wiem, wiem! Łapka na latające badziewia. Zmartwił mnie tylko rant rakiety, który mógłby utrudniać zrobienie efektywnego “PLASK”, ale w sukurs przyszedł piorun 🙂
Czy to elektryczna łapka na muchy??? …jak tak, to świat się kończy 🙂
admin
Gratulacje! Świat się kończy, ale dla komarów. PLASK rzeczywiście nie da się zrobić, trzeba trafiać w powietrzu. Można ćwiczyć zagrania tenisowe 🙂 Tylko trzeba uważać, żeby komuś nie przygrzać… No i udało nam się już pęknąć to cudo (jest sklejone i nadal działa) bo na niewielkiej przestrzeni pod dekiem łatwo trafić w stały element łódki… Za to mina użytkownika przy pierwszych próbach dopadnięcia owego ‘bzzzzy’ – bezcenna! Ten grymas uśmiechu na twarzy i dzikiej satysfakcji przy charakterystycznym ‘cyt’ jak się uda…