Jeszcze na Grenadzie
‘Fish Friday’ oraz ‘Fisherman’s Birthday’ skumulowały się w tym roku dzień po dniu. Obie imprezy mają dość podobny charakter, głośna ‘muzyka’ z wielkich głośników na ulicy i plaży, grille i różne potrawy do kosztowania, mnóstwo piwa i rumu… Imprezy zaczynają się skromnie już rano, rozkręcają się z biegiem dnia, coraz więcej alkoholu, coraz głośniejsza muzyka, coraz więcej osób tańczy na ulicy… Ale muzyka zupełnie nie ‘nasza’, głośne, mocne rytmy, ciężko mówić o melodii, jakieś słowa często krzyczane… Myśląc o sobocie, darowaliśmy sobie piątek. W sobotę prawdopodobnie byliśmy za wcześnie, albo za późno, procesje i inne takie już się skończyły, jedzenie dopiero było przygotowywane, scena rozkładana i tylko piwa dookoła w bród i te oszałamiająco ogłuszające głośniki… Pograliśmy trochę w bilard w barze (po takim czasie było to duże wyzwanie) i wróciliśmy na łódkę. Nieco może rozczarowani.
Aż w końcu…
Zwlekaliśmy, zwlekaliśmy, śledziliśmy prognozę pogody, aż w końcu zapowiadało się, że wiatr odkręci delikatnie na północ (ENE) i umożliwi nam żeglugę na południowy wschód. Tak też się stało i wszelkie obawy, że będziemy musieli silnikować całą drogę, okazały się nieaktualne. Uprzedzeni przez znajomych, którzy Tobago zwiedzili wcześniej, zadbaliśmy o zapasy jedzenia i wody i w poniedziałek wieczorem wypłynęliśmy z St George’s. Jakieś 80 mil żeglugi zajęło nam 21 godzin. W nocy płynęliśmy czasem wolniej niż 3 węzły, ale nad ranem nie dość, że morze się uspokoiło, to wiatr stężał i odkręcił niemal na północny wschód, więc przyspieszyliśmy do 6-ściu węzłów. Pierwsze nocne wachty od niepamiętnych czasów trochę się nam dłużyły, ostatnia godzina ciągnęła się w nieskończoność… Ale ach! Nocne niebo na otwartym morzu, wschód słońca wśród fal… Coś pięknego! Prawie już zapomniałam jak to jest 😉 Niecałą godzinę przed Store Bay, do której zmierzaliśmy, w południowo zachodnim krańcu wyspy, nastała flauta i musieliśmy uruchomić silnik, ładując przy okazji baterie (lodówka 220V…).
Tobago pod wieloma względami różni się od pozostałych wysp. Przede wszystkim, jako jedyna wyspa oprócz Trynidadu, powstała po odłączeniu się od Ameryki Południowej, ponad milion lat temu!, podczas gdy Trynidad oddzielił się od kontynentu około 11 tysięcy lat temu (Chris Doyle, Trinidad and Tobago Cruising Guide). Tym bardziej zastanawiające jest, że to właśnie na Tobago występuje o wiele więcej gatunków ptaków, żab i jaszczurek (takich jak w Ameryce Południowej) niż w Trynidadzie (i na Karaibach oczywiście).
Podłużna wyspa leży pod pewnym kątem do przeważających pasatów i nie posiada jednoznacznej strony nawietrznej ani zawietrznej. Stosunkowo łatwo można żeglując opłynąć ją dookoła i oferuje wiele bezpiecznych kotwicowisk. Nasz pobyt rozpoczęliśmy jak zwykle od załatwiania strony formalnej, czyli odprawy. Przy czym okazuje się, że tutaj nie tylko trzeba się odprawić po przybyciu lub przed wybyciem do innego kraju, ale nawet żeglując pomiędzy dwoma głównymi miasteczkami wyspy!! Jakby za mało mieli papierologii i swoich problemów.
Okolica zatoki Store Bay to płaski obszar, pokryty domkami, barami, sklepami (w tym wielkimi ‘molami’) i pocięty kilkoma drogami. Udało nam się odnaleźć jedyną na wyspie stajnię, ale konie pasły się akurat gdzieś w chaszczach i nie mieliśmy okazji się im przyjrzeć. Miesce jednak sprawiało zadziwiająco swojskie wrażenie. Na razie nie zdecydowaliśmy się na przejażdżkę po plaży, bo ceny są nieco wysokie, kosztowałaby nas tyle samo co dwa dni wypożyczenia samochodu, co nie znaczy, że wzięliśmy samochód… W każdym razie jest to jedno z tych miejsc bardziej przyjaznych koniom niż estetycznych i luksusowych. Może więc wrócimy, miło by było wskoczyć na koński grzbiet i pogalopować wśród fal…
Ciekawostką jest fakt, że poza komunikacją publiczną (busami), która na Tobago budzi kilka zastrzeżeń (ciężko mówić o jakimś ‘planie jazdy’ i czasem można czekać godzinami na przystanku), ludzie sami organizują się w najprostszy możliwy sposób: zabierają pasażerów do swoich prywatnych samochodów, kasując jakieś drobne kwoty (rzędu 3zł od osoby). Jest to na tyle powszechny zwyczaj, że właściwie busy nie są do niczego potrzebne. Wystarczy machnąć na byle przejeżdżający samochód, i jeśli nie pierwszy to trzeci się zatrzyma i zawiezie, często troszkę zbaczając ze swojej pierwotnej trasy. Jest to też pewnie prosty sposób zebrania pliku banknotów i zwrócenia sobie kosztów paliwa. A biorąc pod uwagę śmieszne ceny ropy (ok 8 razy tańszej niż w Polsce) to może nawet odłożyć na piwo 😉 Rozumiem, że taka idea nie przyjęłaby się w Krakowie, ale świadczy o dużej otwartości tutejszych mieszkańców i dość praktycznym podejściu w użytkowaniu swoich samochodów.
Wybraliśmy się raz w czwórkę z Diane i Jeffem na przejażdżkę wokół wyspy. Im dalej na północny wschód tym ciekawiej, piętrzące się coraz wyżej góry porośnięte gęstym ciemnozielonym lasem, strome zbocza opadające prosto do morza, urocze zatoki i skaliste wysepki w pobliżu. Wykąpaliśmy się pod wodospadem, zjedliśmy soczystego arbuza na plaży z czarnym piaskiem, oglądaliśmy wrzeszczące w niebogłosy papugi latające między drzewami mango… Udało nam się nieco pobłądzić, prawie utknąć samochodem na wąskiej koleistej drodze prowadzącej do Zatoki Piratów (do której w efekcie nie dotarliśmy, ale może, jak to piraci, dotrzemy od strony morza). Piraci nie wywołują już we mnie takich pozytywnych skojarzeń z Jack’iem i jego ekipą, wystarczająco wiele razy byliśmy bowiem ostrzeżeni przed zbliżaniem się choćby do wybrzeża Wenezueli i niebezpieczeństwach tam czyhających. Także planować podróż należy uwzględniając także takie informacje…
Wyspa w swojej bogatej historii przechodzenia z rąk do rąk Franzuzów, Brytyjczyków, Holendrów… utrzymywała się głównie z upraw trzciny cukrowej i bawełny. Dzisiaj chyba jednak turystyka stanowi główne źródło przychodu: luksusowe hotele i domy do wynajęcia z prywatnymi basenami, wszystko otoczone gigantycznymi polami golfowymi… Takich miejsc jest kilka, obecnie praktycznie puste, wyludnione, sprawiają wrażenie miast duchów. Jakby właścicielom nie zależało na przyciągnięciu klientów niższą ceną tylko czekali znowu na zimę, na tych najbogatszych… A ponoć huragany tutaj raczej nie docierają, więc sezon pewnie mógłby trwać cały rok… Tym bardziej, że znajduje się tu dość duże lotnisko, więc stosunkowo łatwo tu dotrzeć. Ale to inny świat i zostawiamy go innym ludziom, ciesząc się wszakże, że nie cała wyspa jest taka.
W najbliższym czasie planujemy przepłynąć do innej zatoki na północno zachodnim wybrzeżu, licząc na dobrą pogodę i wiatr. Może nawet opłynąć wyspę dookoła. Ta druga strona, zdecydowanie bardziej dzika i malownicza, kusi coraz bardziej…
0 Comments